Kiedy powiedziałam mamie, że chcę być lekarką, stwierdziła, że nadaję się jedynie na kuchtę lub fryzjerkę. Nie wierzyła we mnie. A najlepsze to że dziś leczy się w moim gabinecie…

Gdy Marta oznajmiła mamie, że chce zostać lekarką, usłyszała tylko drwiący śmiech. Matka miała swoje zdanie: „Nadajesz się najwyżej na kuchtę albo fryzjerkę!”. Te słowa brzmiały w jej głowie przez lata, ale zamiast poddać się, postanowiła udowodnić, że jest kimś więcej…

Dziś Marta prowadzi własny gabinet i odnosi sukcesy. A najciekawsze jest to, że właśnie ta sama matka, która nie wierzyła w jej możliwości, regularnie korzysta z jej porad. Ale czy wszystko między nimi się ułożyło? Otóż nie…

Nie wierzyła we mnie od samego początku

  • „Lekarką? Ty? Nie rozśmieszaj mnie, Marta. Ledwo z matmy wyciągasz trójkę, a już widzę cię w białym fartuchu!” – usłyszałam, gdy w wieku 16 lat po raz pierwszy zdradziłam mamie swoje plany na przyszłość. Było mi strasznie przykro, bo marzyłam o medycynie odkąd pamiętam. Każda moja próba podjęcia tematu kończyła się podobnie. Matka uważała, że powinnam zająć się czymś „prostszym” – najlepiej fryzjerstwem albo gotowaniem.

Z czasem te słowa nie tylko mnie bolały, ale też zaczęły mnie napędzać. Postanowiłam, że udowodnię mamie, że się myli. Ale cena, jaką za to zapłaciłam, była wysoka.

Walka o marzenia i o siebie

W szkole szło mi przeciętnie, więc musiałam włożyć dwa razy więcej wysiłku niż inni, aby dostać się na studia. Pracowałam po nocach w kawiarni, żeby opłacić korepetycje, bo rodzice nie chcieli mnie wspierać finansowo. – „Sama wybrałaś sobie tę głupotę, to teraz radź sobie sama!” – mówiła mama, patrząc na mnie z pogardą.

Mimo przeciwności, udało mi się. Dostałam się na medycynę, a każdy kolejny rok był dla mnie krokiem bliżej spełnienia marzenia. W międzyczasie kontakty z mamą stawały się coraz chłodniejsze. Ona nie pytała, jak sobie radzę, a ja nie miałam ochoty jej tłumaczyć.

Matka pacjentką

Minęło kilka lat. Otworzyłam własny gabinet i spełniłam swoje marzenie, choć nadal czułam pewną pustkę. Brakowało mi uznania od osoby, która przez całe życie powinna mnie wspierać. I wtedy pewnego dnia usłyszałam znajomy głos na recepcji:

  • „Czy pani doktor mogłaby mnie przyjąć?” – zapytała moja mama, którą ledwo poznałam. Wydawała się starsza, zmęczona, a jej głos był mniej pewny niż dawniej. Przez chwilę chciałam powiedzieć, że nie mam czasu, że nie mogę. Ale coś we mnie drgnęło.

Prawda wychodzi na jaw

Podczas wizyty mama zachowywała się sztywno. Unikała mojego wzroku i mówiła bardzo ogólnikowo o swoich problemach. Po badaniu zapytałam wprost:

  • „Dlaczego przyszłaś akurat do mnie?”

Jej odpowiedź była jak kubeł zimnej wody:

  • „Bo słyszałam, że jesteś dobra. A ja… no cóż, musiałam się do tego przyznać przed sobą. Myliłam się co do ciebie.”

Były to pierwsze ciepłe słowa, jakie usłyszałam od mamy od lat. W jej oczach pojawiły się łzy, a mnie ogarnęło coś na kształt satysfakcji. Ale czy to wystarczyło, by naprawić lata żalu?

Co myślicie o tej historii? Jak byście postąpili na miejscu Marty? Dajcie znać w komentarzach na Facebooku!

error: Treść zabezpieczona !!