Mój syn był zwykłym leniem i cwaniakiem, a mąż wciąż widział w nim złote dziecko, usprawiedliwiając każdą jego winę. Wszystko zmieniło się jednak, gdy w końcu musiał sam zmierzyć się z konsekwencjami…
Mój syn zawsze był mistrzem wymówek i z każdej sytuacji potrafił wyjść obronną ręką, głównie dzięki wsparciu ojca. Mimo że widziałam, jak rozleniwienie i cwaniactwo rujnują jego życie, mąż upierał się, że chłopak to „złote dziecko”. Z każdą kolejną wpadką szukał nowych usprawiedliwień, zamykając oczy na rzeczywistość. Niestety, nadszedł dzień, w którym nasz syn musiał stawić czoła prawdziwym konsekwencjom swoich czynów, a to, co odkryliśmy, przerosło nawet mnie…
Zaczęło się od niewinnej prośby o wsparcie finansowe, potem były wymówki związane z pracą i kolejne niezapłacone rachunki. Przymykaliśmy oko, choć byłam już na granicy wytrzymałości. Kiedy jednak syn przekroczył pewną granicę, sytuacja zmieniła się całkowicie, a mąż po raz pierwszy poczuł, czym naprawdę jest odpowiedzialność…
Mąż i „Złote Dziecko”
Od kiedy pamiętam, mój syn, Paweł, miał wyraźny talent do unikania wszelkiej odpowiedzialności. Jako nastolatek był mistrzem w wymyślaniu wymówek: nie miał pracy domowej, bo „pies zjadł zeszyt”, nie zdał egzaminu, bo „nauczyciel go uwziął”. Było to wręcz komiczne, ale dla mnie – z czasem bardziej irytujące niż zabawne. Mój mąż jednak uważał, że Paweł to po prostu żywiołowy, młody chłopak, który potrzebuje swobody. Często słyszałam słowa: „On jest tylko młody, daj mu czas”.
Mąż był przekonany, że Paweł po prostu potrzebuje więcej wyrozumiałości, a ja, jako matka, „za bardzo panikuję”.
Kłopoty zaczynają się mnożyć
Kiedy Paweł skończył 20 lat, jego lenistwo nabrało innego wymiaru. Rzucił studia po pierwszym semestrze, tłumacząc, że to nie jego „życiowy cel”. Oczywiście, mąż wspierał jego decyzję, uznając, że „musi znaleźć swoją drogę”. Niewiele później pojawiły się długi. Najpierw były to niewielkie pożyczki od kolegów, potem długi zaczęły rosnąć. Przez długi czas nie miał pracy, a gdy już ją zdobył, długo nie zagrzał miejsca. Każdą wpadkę tłumaczył w kreatywny sposób, a mąż zawsze mu wierzył i powtarzał: „On jest po prostu pechowy”.
Gdy Paweł znów prosił o pieniądze, mąż zawsze otwierał portfel bez mrugnięcia okiem. Ilekroć próbowałam protestować, słyszałam tylko: „Nie bądź taka surowa, w końcu to nasz syn!”. Przyszedł jednak moment, kiedy miarka się przebrała.
Zaskakująca sytuacja z autem
Pewnego dnia Paweł poprosił o pomoc w zakupie auta. Twierdził, że własny samochód pozwoli mu podjąć stabilną pracę, której tym razem „na pewno się podejmie”. Po raz kolejny próbowałam przekonać męża, że to zły pomysł, ale oczywiście zostałam przegłosowana. Mąż pożyczył synowi pieniądze na auto, mimo że nie miałam wątpliwości, że prędzej czy później coś pójdzie nie tak.
Niestety, nie musiałam długo czekać. Kilka tygodni później odkryłam, że Paweł wynajmuje to auto znajomym na imprezy! A to nie wszystko – okazało się, że zdarzyło mu się już kilka razy wpaść na policję za nieprzestrzeganie przepisów drogowych. Kiedy konfrontowałam go z tymi faktami, wzruszał ramionami i twierdził, że „nie ma w tym nic złego, bo przecież nikt nie ucierpiał”. Mąż jednak zacisnął usta i powiedział: „Nie dramatyzuj”.
Chwila prawdy – zaskakujący telefon
Kilka dni później wydarzyło się coś, czego nikt się nie spodziewał. Odebrałam telefon od nieznanego numeru. Rozmówca przedstawił się jako przedstawiciel firmy windykacyjnej. Dowiedziałam się, że Paweł wziął kilka kredytów, których nie spłacał. Kiedy przekazałam tę informację mężowi, jego twarz pobladła.
To jednak nie był koniec. Okazało się, że te pożyczki to nie były drobne kwoty. Firma zażądała od nas spłaty ponad 30 tysięcy złotych. Na prośbę męża, zorganizowaliśmy spotkanie z synem, aby wyjaśnić sytuację. Paweł próbował w pierwszej chwili udawać, że nie wie, o co chodzi, ale w końcu przyznał się do wszystkiego. To był moment, w którym mąż po raz pierwszy stracił cierpliwość. W oczach syna zobaczył nie złote dziecko, a zwykłego manipulatora.
Konsekwencje, których się nie spodziewał
Mąż kazał mu zrozumieć, że dłużej nie będzie płacił za jego błędy. Paweł miał sam stanąć twarzą w twarz z firmą windykacyjną. To było dla niego szokiem, bo po raz pierwszy ojciec odmówił pomocy. Musiał sam podjąć pracę, której nie znosił, aby spłacić swoje długi.
Mój mąż w końcu zrozumiał, że to jego nadopiekuńczość pozwalała synowi żyć bez odpowiedzialności. Paweł zmienił się, choć proces ten był długi i bolesny. Nasze życie również się zmieniło, bo granica została wyznaczona raz na zawsze. Czasem trzeba spojrzeć prawdzie w oczy – dla dobra całej rodziny.
Jak Wy byście postąpili?
Czy uważacie, że dobrze zrobiliśmy, pozwalając Pawłowi zmierzyć się z konsekwencjami? A może należało go wspierać? Dajcie znać, co myślicie, w komentarzach na Facebooku!