Mąż, zamiast troszczyć się o mnie w ciąży, biegał jak piesek do wylaszczonej sąsiadki. Teraz już wiem, co tak naprawdę kryło się za jego wizytami… Po porodzie postanowiłam, że nie ujdzie mu to na sucho
Gdy byłam w ciąży, myślałam, że mąż zrobi wszystko, by mnie wspierać. Zamiast tego, coraz częściej widziałam, jak znika w mieszkaniu naszej sąsiadki. Ich śmiechy zza ściany wbijały mi nóż w serce, ale prawdziwy powód tych wizyt był jeszcze gorszy…
Po porodzie nie mogłam już dłużej milczeć. Zebrałam dowody i postanowiłam, że tym razem to ja przejmę kontrolę. Czekała mnie największa konfrontacja w życiu. Co wtedy odkryłam, przeszło moje najśmielsze oczekiwania…
W ciąży, ale samotna
Gdy dowiedziałam się, że jestem w ciąży, byłam w siódmym niebie. Wyobrażałam sobie, jak wspólnie z mężem będziemy przygotowywać pokój dziecięcy, jak będzie głaskał mnie po brzuchu i dbał o mnie, gdy zrobi się ciężko. Początek rzeczywiście był piękny, ale wszystko zmieniło się, gdy weszłam w drugi trymestr. Nagle z dnia na dzień Grzegorz zaczął spędzać coraz więcej czasu poza domem. Twierdził, że ma sporo pracy, ale jego laptop leżał nietknięty w salonie.
Pewnego dnia zobaczyłam, jak wchodzi do mieszkania naszej sąsiadki, Doroty. Elegancka, zawsze perfekcyjnie ubrana i wiecznie roześmiana – była moim kompletnym przeciwieństwem w tamtym momencie. Z tłustymi włosami, spuchniętymi kostkami i zmęczeniem wypisanym na twarzy, czułam się jak wrak człowieka.
Śmiechy zza ściany
Z początku próbowałam tłumaczyć sobie, że pewnie pomagają sobie wzajemnie. Dorota od dawna była samotna, a Grzegorz nigdy nie odmawiał nikomu pomocy. Ale z każdym kolejnym tygodniem moja cierpliwość się kończyła. Ich śmiechy zza ściany stawały się coraz głośniejsze, a ja wieczorami płakałam w poduszkę.
W końcu nie wytrzymałam i zapytałam go wprost: „Dlaczego spędzasz tyle czasu u Doroty? Wiesz, że w ciąży potrzebuję wsparcia?”. Jego odpowiedź była tak wymijająca, że tylko utwierdziłam się w swoich podejrzeniach: „Kochanie, przesadzasz. Po prostu rozmawiamy. To nic wielkiego.”
Przełomowy moment
W dzień porodu Grzegorz ledwo zdążył zawieźć mnie do szpitala. Twierdził, że był zajęty „ważnym spotkaniem”. Po urodzeniu naszej córeczki miałam już dość jego kłamstw i postanowiłam, że muszę poznać prawdę. Wynajęłam detektywa – krok, który wydawał mi się desperacki, ale konieczny.
W ciągu kilku dni miałam w rękach zdjęcia i nagrania. Serce mi pękło, gdy zobaczyłam, jak wchodzi do mieszkania Doroty z torbami pełnymi zakupów. Ale to nie koniec – na jednym z nagrań śmiał się z nią, trzymając w rękach butelkę wina. Wtedy pękłam.
Prawda, która zaskoczyła wszystkich
Zdeterminowana, zorganizowałam konfrontację. Zaprosiłam Dorotę na kawę, nie zdradzając jej swoich zamiarów. Gdy tylko usiadła, pokazałam jej zdjęcia i powiedziałam, że nie mam zamiaru dłużej udawać, że nic się nie dzieje. To, co wtedy usłyszałam, zmieniło wszystko.
„Zofia, nie rozumiem, o czym mówisz. Grzegorz pomagał mi, bo walczę z rakiem. On wiedział, że nie mam nikogo bliskiego, kto mógłby mnie wspierać. Nawet sprzątał u mnie mieszkanie, gdy po chemii nie miałam siły wstać z łóżka.”
Zrobiło mi się głupio. Bardzo głupio. Mąż, widząc moje przerażenie, dodał: „Nie mówiłem ci, bo wiem, jak bardzo przeżywasz wszystko w ciąży. Chciałem cię chronić, kochanie.”
Czy wybaczenie to dobra decyzja?
Po tej rozmowie przez wiele dni nie mogłam spojrzeć Grzegorzowi w oczy. Czy zataił to z dobrej woli? Może rzeczywiście chciał mi oszczędzić stresu? A może robił to, bo Dorota stała się dla niego ważniejsza ode mnie?